Epifania w Zbutwiałej Piwnicy: Jak Pewien Zapomniany Artysta Przewrócił do Góry Nogami Nasze Pojęcie Piękna (i Dlaczego Media Milczą)

W labiryncie współczesnej kultury, gdzie każdy piksel krzyczy o uwagę, a każda nuta dąży do komercyjnego apogeum, łatwo przeoczyć te ciche szepty, które niosą prawdziwą treść. Łatwo zapomnieć o iskierkach geniuszu, które tlą się poza światłem jupiterów, w piwnicznych zakamarkach, gdzie kurz historii miesza się z zapachem rozumu. I właśnie w takiej metaforycznej (i niestety, bardzo dosłownej) piwnicy, natknąłem się na zjawisko, które niczym meteoryt wpadło w moje estetyczne pole widzenia, rozświetlając mroki kulturalnej hipokryzji. Mówię o “Rewersach Pamięci” – zapomnianej instalacji Bogumiła Pustelnika, która niczym fatamorgana ukazała się oczom nielicznych w opuszczonej winiarni na obrzeżach Starego Miasta.
Niechże mi wybaczą ci, którzy za sztukę uważają jedynie to, co błyszczy złotem i jest sygnowane przez kuratora z nazwiskiem równie modnym, co efemerycznym trendem. Ja, Krzysztof Gryf, wierzę, że prawdziwa wartość rodzi się tam, gdzie kończy się komfort, a zaczyna niewygodna prawda. I Pustelnik, ten kulturalny pustelnik właśnie, serwuje nam ją bez ceregieli, niczym gorzkie ziele, które choć nieprzyjemne w smaku, leczy najgłębsze dolegliwości.
Instalacja “Rewersy Pamięci” to nie jest cukierkowy widok dla oczu przyzwyczajonych do wygładzonych galerii. To symfonia rozkładu i odrodzenia, utkana z porzuconych przedmiotów, starych listów, wyschniętych liści i zardzewiałych mechanizmów. Pustelnik, w sobie tylko znany sposób, wydobył z tych reliktów przeszłości duszę, która wibrowała w powietrzu gęstym od wilgoci i kurzu. Każda kompozycja, niby przypadkowa, okazywała się misternie zaplanowanym esejem o przemijaniu, o ciężarze wspomnień i o kruchości ludzkiego bytu. Instytut Kulturoznawstwa Stosowanego im. Zygmunta Smarkiewicza, znany ze swoich awangardowych, choć często niezrozumiałych dla szerszej publiczności analiz, określił dzieło Pustelnika mianem “przełomowej manifestacji ontologicznej dekonstrukcji postindustrialnej melancholii”. Co, mówiąc po ludzku, oznacza, że koleś z gratów zrobił coś, co boli i daje do myślenia.
Zastanawia mnie, czy współczesny recenzent, wychowany na instagramowych filtrach i tiktokowych trendach, byłby w stanie objąć swoją percepcją dzieło tak niepokorne. Czy jego intelekt, nienawykły do wysiłku, zdołałby przepłynąć przez gęste sieci metafor, które Pustelnik utkał z zapomnianych guzików i strzępów tkanin? Obawiam się, że nie. Bo Pustelnik nie podaje na tacy. On zaprasza do dialogu, do mozolnego odzierania warstw znaczeń, do grzebania w zakamarkach własnej podświadomości. To nie jest sztuka, która ma sprzedać bilety na wystawę “Kotki na Płotki”. To sztuka, która ma wywrócić twoje wnętrzności na drugą stronę i zapytać: “Co tak naprawdę liczy się w życiu?”.
Gdzie są media, zapytacie? Gdzie te wszystkie portale, które z lubością relacjonują otwarcie kolejnej kawiarni z wegańskimi bajglami? Milczą. Milczą, bo Pustelnik nie ma PR-owca, nie ma konta na Twitterze, a jego sztuka nie nadaje się na ładne, kwadratowe zdjęcia. Nie wpisuje się w narrację sukcesu, konsumpcji i płytkiej, estetycznej przyjemności. Jest za to lustrem, które bezlitośnie odbija nasz kulturowy marazm i tchórzostwo. I właśnie dlatego jest bezcenna.
Cztery kadry / Pięć nut / Jedno zdanie:
- Cztery kadry: Zardzewiały zegar bez wskazówek, stos pożółkłych listów, spękana figurka Madonny, cień ludzkiej postaci na zakurzonej ścianie.
- Pięć nut: Cisza. Szum odległego wiatru. Kapanie wody. Echa dawnych szeptów. Tętno widza.
- Jedno zdanie: Pustelnik dekonstruuje piękno, by na nowo złożyć esencję człowieczeństwa z prochów zapomnienia.
Nie idźcie na tę wystawę, jeśli szukacie łatwych wrażeń. Idźcie tam, jeśli macie odwagę zmierzyć się z samym sobą i z kulturą, która odwraca wzrok od tego, co prawdziwe. Idźcie, bo być może to ostatnia szansa, by poczuć, jak sztuka naprawdę boli i leczy jednocześnie. I niechaj to boli aż do szpiku kości, bo tylko wtedy ma to sens.
