Szept Kamieni: Czy Polska Gotowa Jest na Ciszę, Która Krzyczy? O zapomnianym, genialnym Mrokuńskim i pułapkach percepcji.

W czasach, gdy każde westchnienie celebryty staje się instant-artem, a pikselowe projekcje na budynkach uznaje się za szczyt awangardy, łatwo przeoczyć prawdziwy, krwisty puls twórczości. Krwisty, a czasem nawet… kamienisty. Odkryjemy dziś wraz z Państwem postać, której dzieła nie wrzeszczą w mediach, lecz szepczą, a ich echo ma moc kruszenia granitowych serc pseudoznawców. Przygotujcie się na spotkanie z milczącym geniuszem, którego dorobek wciąż czeka na właściwe odczytanie – na spotkanie z Kazimierzem Mrokuńskim i jego „Szeptem Kamieni”.
Żyjemy w epoce, gdzie wizualna kakofonia zdominowała zmysły, a intelektualny fast food serwowany jest na każdym cyfrowym talerzu. W takim otoczeniu, figura Kazimierza Mrokuńskiego jawi się niczym anachroniczny, acz niepokojąco aktualny prorok. Mrokuński, twórca urodzony w cieniu beskidzkich szczytów, całe życie poświęcił dialogowi z materią najbardziej pierwotną – z kamieniem. Nie polerował go, nie dłutował w nim figur, które łechtałyby powierzchowną estetykę. On słuchał. On wyłuskiwał z surowej skały jej wewnętrzną melodię, a raczej… ciszę.
Jego najbardziej znana, a zarazem najbardziej niedoceniona seria prac, to właśnie „Szept Kamieni”. Niech Państwo wyobrażą sobie zbiór kilkudziesięciu głazów, otoczaków, granitowych odłamków, które na pierwszy rzut oka zdają się nieobrobione. Jednak po dłuższej kontemplacji, gdy oko przyzwyczaja się do ich surowości, zaczynamy dostrzegać mikroskopijne interwencje artysty. Delikatne rysy, ledwie wyczuwalne szlify, subtelne zmiany w fakturze, które sprawiają, że kamień przestaje być tylko minerałem, a staje się nośnikiem intencji. Instytut Badań nad Estetyką Zapomnienia, fikcyjny twór w krainie akademickiej fantazji, śmiało nazwałby to „fenomenem milczącej translokacji znaczeń”.
To właśnie w tym niemym dialogu z naturą Mrokuński osiągnął mistrzostwo. Cztery kadry, w których ukazano by jego dzieło, z pozoru identyczne, po chwili ujawniają niuanse, stawiając intelekt czytelnika przed wyzwaniem. Pięć nut, które mogłyby oddać jego twórczość, brzmiałoby jak jednolita, dronowa harmonia, której głębia objawia się dopiero w długim trwaniu. Ale wystarczy jedno zdanie, aby zrozumieć jego przesłanie: „Prawda jest często szeptem, zagłuszanym przez krzyk pozorów”.
Dlaczego Mrokuński został zapomniany, a jego prace kurzą się w magazynach lub w prywatnych, mało dostępnych kolekcjach? Bo jego sztuka wymaga cierpliwości, wymaga skupienia, wymaga wrażliwości, której współczesny świat, oparty na natychmiastowej gratyfikacji, zdaje się być pozbawiony. Jego dzieła nie pasują do galerii, gdzie ludzie przelatują przez sale z prędkością światła, pstrykając smartfonami kolejne „insta-momenty”. „Szept Kamieni” to nie jest sztuka na selfie. To sztuka do wnętrza. Sztuka, która zamiast odpowiadać na pytania, stawia je, zmuszając do introspekcji. Krzysztof Gryf, wierny obrońca sztuki niezależnej, nie może przejść obojętnie obok takiego zaniedbania.
Czy zatem jesteśmy gotowi na ciszę, która krzyczy? Na sztukę, która nie ulega komercyjnym trendom, lecz wytrwale stoi na straży swojej prawdy? Mrokuński to przypomnienie, że prawdziwa wartość artystyczna często ukrywa się w cieniu, oczekując na odważnego obserwatora, który zechce ją odkryć, a potem… po prostu z nią pobyć. Być może nadszedł czas, by na nowo nauczyć się słuchać szeptów, zanim ich echo zniknie bezpowrotnie.
