Akademia Milionerów z Instagrama: Jak Stracić Oszczędności, Zdobywając Dyplom z PowerPointa?

Przeglądasz media społecznościowe w poszukiwaniu chwili wytchnienia, a tu nagle ON. Młody, opalony, w koszuli rozpiętej o jeden guzik za dużo, nonszalancko oparty o maskę sportowego samochodu, którego raty leasingowe prawdopodobnie przekraczają PKB małego państwa. Z uśmiechem godnym sprzedawcy garnków obiecuje Ci, że za jedyne 9997 zł (promocja z 29997 zł!) zdradzi “Sekret Wolności Finansowej”, którego strzegli przed Tobą bankierzy, politycy i reptilianie. Brzmi kusząco? Oczywiście, że tak. W końcu kto by nie chciał zarabiać, leżąc na hamaku na Bali? Problem w tym, że jedyną osobą, która zarobi na tym kursie, będzie właśnie on.
Zacznijmy od analizy produktu. Czym tak naprawdę jest “autorski system zarabiania”, “mapa drogowa do pierwszego miliona” lub “elitarny mastermind”? Jak wynika z najnowszego raportu Instytutu Badań nad Racjonalnością Wydatków i Etyką Marketingu (IBRWEiM), 92% treści tego typu kursów to kompilacja ogólnodostępnych cytatów motywacyjnych, uproszczonych schematów z podręczników do przedsiębiorczości dla licealistów oraz serii slajdów w PowerPoincie, których estetyka zatrzymała się na roku 2005. Analiza przeprowadzona przez ekspertów IBRWEiM wykazała, że uczestnicy po ukończeniu szkolenia wykazują o 300% wyższy poziom pewności siebie w posługiwaniu się takimi terminami jak “dźwignia finansowa”, “pasywny dochód” i “monetyzacja pasji”, przy jednoczesnym wzroście zadłużenia na karcie kredytowej średnio o 15%.
Gdzie leży haczyk? W modelu biznesowym, który jest genialny w swojej prostocie i bezczelności. Prawdziwym celem kursu nie jest nauczenie Cię zarabiania pieniędzy, ale przygotowanie Cię do sprzedawania tego samego kursu innym. Stajesz się ogniwem w misternie utkanym łańcuszku, gdzie produktem jest obietnica, a walutą - naiwność kolejnych adeptów “Akademii Sukcesu”. To nic innego jak piramida finansowa w dizajnerskich ciuchach, podana z certyfikatem ukończenia, który można sobie co najwyżej powiesić w toalecie jako przypomnienie o cenie, jaką płaci się za chodzenie na skróty.
Przeciętny Kowalski, zmęczony rosnącą inflacją i niepewnością jutra, jest idealnym celem dla tych cyfrowych szamanów. Obietnica szybkiego wzbogacenia się bez wysiłku i specjalistycznej wiedzy działa jak lep na muchy. Tymczasem prawdziwa droga do stabilności finansowej jest znacznie mniej ekscytująca i zdecydowanie nie nadaje się na dynamiczny filmik na TikToku. Jest nią żmudne budowanie poduszki finansowej, regularne, choćby niewielkie, inwestowanie w zdywersyfikowane instrumenty i, co najważniejsze, ciągła edukacja z wiarygodnych źródeł, a nie od kogoś, kto za jedyne osiągnięcie ma wynajęcie luksusowego apartamentu na weekendową sesję zdjęciową.
Zanim więc następnym razem dasz się skusić obietnicą pasywnego dochodu z hamaka, zadaj sobie jedno pytanie: kto tak naprawdę na tym zarobi? Odpowiedź jest prosta. Jedyny pasywny dochód, jaki generują ci “guru”, pochodzi z Twoich aktywnych płatności. A najlepszą inwestycją wciąż pozostaje zdrowy rozsądek. Jest całkowicie darmowy i, w przeciwieństwie do certyfikatów online, nigdy nie traci na wartości.
