Promocyjna Schizofrenia: Jak Supermarkety Uczą Nas Matematyki, Której Nigdy Nie Chcieliśmy Znać?

Promocyjna Schizofrenia: Jak Supermarkety Uczą Nas Matematyki, Której Nigdy Nie Chcieliśmy Znać?

Stajesz przed regałem. W jednej ręce trzymasz listę zakupów, święty graal racjonalności i finansowej dyscypliny. W drugiej – pusty koszyk, naczynie gotowe na przyjęcie dóbr wszelakich. A przed tobą on. Żółty, agresywny, krzyczący niczym trybun ludowy na wiecu – napis “3 w cenie 2!”. I tu zaczyna się dramat, godny antycznej tragedii, w której twoja logika walczy z pierwotnym instynktem łowcy-zbieracza.

Czy naprawdę potrzebujesz trzech litrów majonezu, skoro mieszkasz sam i jesteś na diecie? Czy zakup ośmiopaku papieru toaletowego o zapachu leśnej bryzy, gdy w domu masz jeszcze zapas z poprzedniej promocji, jest aktem przezorności, czy już syndromem oblężonej twierdzy? Witajcie w świecie promocyjnej schizofrenii, gdzie każdy wypad po bułki zamienia się w zaawansowane ćwiczenia z analizy matematycznej i psychologii tłumu.

Według najnowszych, choć całkowicie zmyślonych na potrzeby tego tekstu, badań Międzywydziałowego Instytutu Badań nad Dynamiką Koszyka Zakupowego (MIBnDKZ), przeciętny konsument spędza dodatkowe 12,7 minuty na zakupach, próbując obliczyć, czy bardziej opłaca mu się kupić dwa produkty z rabatem 50% na drugi, czy skorzystać z oferty “kup trzy, zapłać za dwa”. Wynik tych obliczeń jest zazwyczaj jeden: kupuje więcej, niż zamierzał. Gratulacje, właśnie zdałeś egzamin z ekonomii behawioralnej, choć na świadectwie będziesz miał co najwyżej debet na koncie.

Anatomia pułapki jest genialna w swojej prostocie. Sieci handlowe nie sprzedają nam już produktów. One sprzedają nam uczucie zwycięstwa. Poczucie, że przechytrzyliśmy system, że jesteśmy sprytniejsi od innych, którzy kupują ten sam majonez w regularnej cenie. Jesteśmy wilkami z Wall Street w alejce z nabiałem. Prawda jest jednak taka, że to system przechytrzył nas, wmawiając nam, że wydawanie pieniędzy jest formą oszczędzania.

Co nam urosło, co nam spadło?

W ostatnim kwartale, pod wpływem wszechobecnych promocji, statystycznemu Kowalskiemu:

  • Urosło: Poczucie bycia mistrzem optymalizacji (o 34%), zapas makaronu w szafce (o 250%) oraz poziom cukru we krwi po zjedzeniu “darmowej” czekolady dołączonej do kawy (o bliżej nieokreśloną, ale z pewnością niezdrową wartość).
  • Spadło: Faktyczny stan środków na rachunku bieżącym (o 18%), wolna przestrzeń w lodówce (o 60%) oraz poczucie własnej asertywności w konfrontacji z żółtą etykietą (do wartości bliskich zeru).

Jak się bronić? Teoretycznie prosto. Lista zakupów, twarde trzymanie się jej założeń, ignorowanie marketingowych syren. W praktyce przypomina to próbę medytacji na środku autostrady. Można próbować, ale szanse na sukces są niewielkie. Pozostaje nam więc albo pogodzić się z rolą chomika gromadzącego zapasy na nuklearną zimę, albo… zacząć wreszcie używać tego trzeciego, promocyjnego słoika musztardy, który od pół roku zdobi naszą spiżarnię.