Shrinkflacja: Jak Twój Ulubiony Batonik Zmienił Się w Próbkę, a Portfel Płacze Po Cichu

Shrinkflacja: Jak Twój Ulubiony Batonik Zmienił Się w Próbkę, a Portfel Płacze Po Cichu

Zapewne każdy z nas doznał tego egzystencjalnego wstrząsu. Otwierasz paczkę chipsów, a wita Cię głównie powietrze z limitowaną edycją ziemniaków. Sięgasz po ulubiony batonik, który w dłoni zdaje się podejrzanie filigranowy, niczym biżuteria dla lalki. Czy to Twoje dłonie urosły, czy może producenci rozpoczęli masową produkcję w skali mikro? Nie, drodzy czytelnicy, to nie złudzenie. To shrinkflacja – cicha i podstępna dieta, na którą zapisano nas wszystkich bez naszej zgody.

To zjawisko, nazywane przez ekspertów z Instytutu Badań nad Erozją Gramatury (IBNEG) „niewidzialnym podatkiem od nieuwagi”, polega na zmniejszaniu wagi lub objętości produktu przy jednoczesnym utrzymaniu (a czasem nawet podniesieniu!) jego ceny. To genialny w swej prostocie manewr, dzięki któremu korporacyjne słupki w Excelu rosną, a nam… cóż, nam rośnie co najwyżej frustracja. Bo o ile wzrost ceny o 20 groszy zauważymy od razu, o tyle zniknięcie trzech listków z rolki papieru toaletowego czy dwóch ciastek z paczki wymaga już iście detektywistycznego zacięcia.

Zgodnie z najnowszym raportem „Mniej za Więcej: Analiza Rynkowej Iluzji”, przygotowanym przez wspomniany IBNiEG, shrinkflacja jest obecnie ulubionym narzędziem działów marketingu. Dlaczego? Ponieważ ludzka psychika jest fascynująco niedoskonała. Jesteśmy znacznie bardziej wyczuleni na zmiany cen niż na subtelne modyfikacje gramatury. Producent, zamiast podnosić cenę z 9,99 zł na 10,49 zł, co mogłoby zniechęcić klienta, woli dyskretnie „odchudzić” swój produkt z 250g do 220g. Efekt dla naszego portfela jest ten sam, ale psychologiczny dyskomfort jest znacznie mniejszy. Czujemy, że płacimy tyle samo, nie dostrzegając, że w rzeczywistości kupujemy mniej.

Przykłady można mnożyć. Słoik majonezu, który stracił 50 ml objętości, ale zachował ten sam majestatyczny kształt. Pudełko płatków śniadaniowych, które jest tak samo wysokie, ale tajemniczo wyszczuplało na głębokość. A klasyk gatunku: czekolada, w której przerwy między kostkami stały się tak szerokie, że można by nimi wyznaczyć strefę buforową. To nie jest już produkt spożywczy, to jest manifest architektonicznego minimalizmu.

Czy można się przed tym bronić? Oczywiście. Wystarczy podczas każdych zakupów uzbroić się w wagę jubilerską, suwmiarkę i kalkulator, a następnie skrupulatnie przeliczać cenę za każde 100 gramów lub 100 mililitrów produktu. Proste, prawda? W praktyce stajemy się zakładnikami własnej percepcji i marketingowej pomysłowości. Zamiast więc ślepo sięgać po znajome opakowanie, warto rzucić okiem na jego gramaturę. Być może okaże się, że oferta konkurencji, choć w większym i droższym opakowaniu, jest w rzeczywistości bardziej opłacalna.

Shrinkflacja to doskonały przykład tego, jak rynek testuje naszą czujność. To cicha bitwa o gramy i mililitry, toczona w alejkach supermarketów. I choć nie znajdziemy jej w oficjalnych wskaźnikach GUS, to każdy z nas odczuwa jej skutki, gdy ulubiona paczka orzeszków kończy się, zanim na dobre zacznie się film. W tej grze jedno jest pewne: nam ubywa w paczkach, a producentom przybywa na koncie.