Syndrom Amnezji Sąsiedzkiej (SAS): Gdy 'Dzień Dobry' Staje się Aktem Heroizmu. Czy Stoimy u Progu Społecznej Zapaści?

Współczesna klatka schodowa stała się areną cichej, acz brutalnej wojny podjazdowej. To pole bitwy, na którym zamiast oręża dzierżymy smartfony, a uniesiona w geście pozdrowienia dłoń jest aktem rzadkiej i niezrozumiałej dla ogółu odwagi. Z niekłamanym niepokojem obserwuję galopującą epidemię, którą eksperci z Międzywydziałowego Zakładu Badań nad Erozją Więzi Społecznych ochrzcili mianem Syndromu Amnezji Sąsiedzkiej (SAS). Choroba ta, objawiająca się patologiczną niezdolnością do wymówienia prostego ‘Dzień dobry’, toczy naszą cywilizację od fundamentów, zwiastując jej rychły i opłakany w skutkach koniec.

Zapytajmy samych siebie, z ręką na sercu – ile razy udawaliśmy pilną rozmowę telefoniczną, byle tylko uniknąć konfrontacji wzrokowej z sąsiadem z trzeciego piętra? Ile razy nasza uwaga została w cudowny sposób przykuta przez fascynującą fakturę tynku na ścianie, gdy z naprzeciwka nadchodziła ona – sąsiadka z psem? To nie jest zwykła nieśmiałość. To symptom głębokiego upadku moralnego, dowód na to, że zerwaliśmy prastary, niepisany pakt społeczny.

Diagnoza jest jednoznaczna i porażająca. SAS to stan, w którym jednostka ludzka, postawiona w bezpośredniej bliskości innej jednostki zamieszkującej ten sam budynek, doznaje paraliżu aparatu mowy oraz ostrego zaniku odruchów kurtuazyjnych. W zamian aktywują się mechanizmy obronne: ucieczka wzrokiem, nerwowe poszukiwanie kluczy w kieszeni, która – jak doskonale wiemy – jest pusta, czy też nagłe zainteresowanie stanem własnego obuwia. To herezja przeciwko podstawowym zasadom współżycia, grzech zaniechania, który popełniamy każdego dnia.

Korzeni tej społecznej choroby należy upatrywać w kulcie fałszywego bożka indywidualizmu oraz w cyfrowej wieży Babel, która obiecała nam globalną wioskę, a w zamian zamknęła nas w jednoosobowych celach z widokiem na ekran. Zaniedbaliśmy podstawowy dekalog dobrosąsiedzkich relacji, w którym pierwsze przykazanie brzmi: ‘Pozdrów bliźniego swego, jak siebie samego’. Ten niegdyś święty rytuał, spajający lokalną wspólnotę niczym zaprawa murarską cegły, dziś stał się pustym, zapomnianym obrzędem. Preferujemy wysłać elektroniczne serduszko osobie na drugim końcu globu, niż obdarzyć żywym słowem człowieka, z którym dzielimy ściany.

Konsekwencje są katastrofalne. Atomizacja społeczeństwa, chroniczna samotność w tłumie i, co najgorsze, agonia instytucji pożyczania szklanki cukru – ostatniego bastionu ludzkiej solidarności. Naród, który nie potrafi wymienić między sobą podstawowego gestu uprzejmości, traci duszę i staje się jedynie zbiorem obcych sobie monad, dryfujących bez celu w egzystencjalnej próżni. To prosta droga do anarchii i chaosu, gdzie jedynym prawem staje się prawo obojętności.

Dlatego apeluję, ba, ja wręcz zaklinam! Odłóżmy na chwilę te świecące protezy dłoni. Spójrzmy drugiemu człowiekowi w oczy. Dokonajmy tego heroicznego wysiłku i powiedzmy: ‘Dzień dobry’. Niech te dwa proste słowa staną się naszym codziennym aktem wiary w cywilizację, manifestem oporu przeciwko barbarzyństwu obojętności. Czy mamy jeszcze w sobie dość siły, by ocalić fundamenty naszego świata, czy też milcząco przyzwolimy, by pochłonęła je otchłań wzajemnej ignorancji?