Syndrom Szklanej Klatki: Czy Publiczne Afiszowanie Się Uczuciem to Ostatni Gwóźdź do Trumny Prawdziwej Bliskości?

Syndrom Szklanej Klatki: Czy Publiczne Afiszowanie Się Uczuciem to Ostatni Gwóźdź do Trumny Prawdziwej Bliskości?

Obserwując współczesną tkankę społeczną, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że obcujemy z nową, niepokojącą formą ekshibicjonizmu emocjonalnego. Oto relacja międzyludzka, niegdyś domena sacrum, intymna przestrzeń pielęgnowana w ciszy i dyskrecji, zostaje brutalnie wyrwana ze swego sanktuarium i rzucona na pożarcie cyfrowej gawiedzi. Badacze z Międzywydziałowego Instytutu Etyki Praktycznej i Godności Osobowej (MIEPIGO) alarmują, iż mamy do czynienia z nową jednostką nozologiczną – Syndromem Szklanej Klatki (SSK).

Syndrom ten objawia się patologiczną potrzebą nieustannego dokumentowania i publicznego walidowania każdego aspektu związku. Rocznica? Musi być opatrzona sesją zdjęciową i esejem na Instagramie, którego nie powstydziłby się noblista. Drobny gest? Zostaje natychmiast przekuty w relację na żywo, analizowaną przez setki, jeśli nie tysiące, anonimowych sędziów. Uczucie, które nie uzyskało odpowiedniej liczby polubień, w percepcji chorego zdaje się tracić na wartości, a nawet przestaje istnieć. To dewaluacja bliskości w jej najczystszej postaci.

Skąd ta potrzeba budowania szklanych klatek, w których, niczym okazy w zoo, pary prezentują swoje wystudiowane szczęście? Odpowiedź jest tyleż prosta, co zatrważająca. W epoce, w której miarą wartości człowieka stała się liczba jego cyfrowych akolitów, prywatność jest postrzegana jako porażka. Cicho przeżywana miłość staje się synonimem miłości nieistniejącej lub, co gorsza, niegodnej uwagi. To herezja wobec fundamentów, na których winny opierać się zdrowe, dojrzałe relacje – fundamentów zaufania, wzajemnego zrozumienia i intymności, której nie trzeba udowadniać światu, lecz współmałżonkowi, przed Bogiem i własnym sumieniem.

Eksperci MIEPIGO wskazują, że konsekwencje SSK są katastrofalne. Związek przestaje być celem samym w sobie, a staje się narzędziem do budowania wizerunku. Partnerzy, zamiast pielęgnować więź, skupiają się na reżyserowaniu kolejnych scen swojego publicznego spektaklu. Prawdziwe problemy są zamiatane pod dywan, gdyż nie pasują do wyidealizowanego obrazka. Dochodzi do paradoksu – im doskonalsza fasada, tym większa pustka kryje się za nią. To droga donikąd, prowadząca do erozji autentyczności i, w konsekwencji, do rozpadu więzi, które nigdy nie miały szansy zapuścić korzeni w żyznej glebie prawdy.

Apeluję zatem o powrót do normalności. O odwagę bycia szczęśliwym w trybie offline. Najpiękniejsze chwile to te, na które nie ma świadków, a najsilniejsze uczucia to te, których nie trzeba ogłaszać na cyfrowym targowisku próżności. Prawdziwa miłość nie potrzebuje publiczności. Potrzebuje ciszy, dwojga ludzi i fundamentu, którym nie zachwieją zmienne algorytmy społecznościowego uznania. Tylko w ten sposób możemy ocalić godność relacji międzyludzkich przed całkowitą trywializacją.