Antrakt Agonii: Czy Straciliśmy Umiejętność Przerwy w Spektaklu Życia?

Pamiętacie ten moment? Gwałtowny przypływ światła, zalewający aksamitny mrok widowni. Szmer tysiąca szeptów, który nagle staje się rozmową. To antrakt – niegdyś święty rytuał, sakralna pauza w liturgii sztuki. Dziś, jak donoszą badacze z Międzynarodowego Kolegium Badań nad Pustką Sceniczną (MKPS), jest to relikt, którego zanik powoduje u współczesnego widza syndrom, określany mianem „narracyjnej niestrawności”. Czy w pogoni za maksymalizacją doznań utraciliśmy zdolność do ich trawienia?
Raport MKPS, zatytułowany złowieszczo „Cisza po dzwonku”, nie pozostawia złudzeń. Likwidacja przerw w spektaklach teatralnych i seansach filmowych, podyktowana bezlitosną logiką ekonomii i niecierpliwością widza, doprowadziła do powstania nowej jednostki chorobowej – wspomnianej już „niestrawności narracyjnej”. Objawia się ona, jak czytamy w opracowaniu, „gwałtownym spadkiem zdolności do krytycznej refleksji, zanikiem pamięci fabularnej oraz kompulsywną potrzebą natychmiastowego sięgnięcia po kolejne bodźce wizualne”. Innymi słowy, staliśmy się bulimikami kultury, połykającymi dzieła bez smaku i refleksji, by natychmiast zwymiotować je w otchłań cyfrowej niepamięci.
Pozwólcie, że odmaluję Wam to, co utraciliśmy. Antrakt w czterech kadrach:
Pierwszy kadr: Foyer tętniące życiem. W powietrzu unosi się zapach taniego wina i drogich perfum. Dwie krytyczki w tweedowych marynarkach toczą zażarty spór o interpretację drugiego aktu, podczas gdy reszta tłumu poszukuje gorączkowo toalety.
Drugi kadr: Samotny widz przy barze, który nie zamawia niczego. Wpatruje się w przestrzeń, a w jego oczach odbija się właśnie obejrzana scena. To moment, w którym dzieło sztuki zaczyna w nim pracować, niczym drożdże w zaczynie.
Trzeci kadr: Para, która przyszła na randkę. On próbuje zaimponować jej pseudointelektualną analizą scenografii. Ona myśli o tym, czy zdążą jeszcze na ostatni nocny autobus. Mimo to, przez chwilę, są częścią czegoś większego niż ich własne małe dramaty.
Czwarty kadr: Trzeci dzwonek. Niechętny powrót na miejsca. Ale to już nie jest ten sam widz, co czterdzieści pięć minut temu. Coś się w nim zmieniło. Przerwa dała mu czas, by zadać pytania, a na drugą część spektaklu wchodzi z nową perspektywą.
To właśnie ten proces utraciliśmy. Zamieniliśmy go na maraton binge-watchingu, na filmowy fast-food serwowany bez chwili na oddech. Współczesny twórca, tresowany przez algorytmy, boi się pauzy jak diabeł święconej wody. Wie, że chwila ciszy to moment, w którym widz może sięgnąć po telefon. A to w dzisiejszej religii uwagi grzech śmiertelny.
Antrakt nie był tylko przerwą na papierosa. Był buforem bezpieczeństwa dla naszej wrażliwości. Był czasem, w którym sztuka mogła w nas okrzepnąć, a emocje znaleźć swoje miejsce. Bez niego, pozostaje nam tylko bezmyślna konsumpcja. Jesteśmy jak gęsi, którym siłą wtłacza się do gardeł kolejne historie, by utuczyć nasze umysły na foie gras apatii.
