Syndrom Komunikacyjnej Jałmużny (SKJ): Gdy „OK” Staje Się Aktem Miłosierdzia. Czy Czeka Nas Zmierzch Rozmowy?

W dobie, gdy fundamenty naszej cywilizacji drżą w posadach, a sakrum dialogu jest profanowane na każdym kroku, pojawia się nowe, zatrważające zjawisko. Zjawisko, które niczym cichy kornik toczy zdrowe drewno relacji międzyludzkich, pozostawiając po sobie jedynie zgliszcza i pustkę. Mowa o Syndromie Komunikacyjnej Jałmużny (SKJ) – patologii polegającej na rzucaniu rozmówcy werbalnych ochłapów w postaci monosylab, traktowanych przez nadawcę jako akt niewypowiedzianej łaski.
Czy zaangażowanie w rozmowę, wyrażone starannie skonstruowanym akapitem, zasługuje na odpowiedź w formie chłodnego „aha”? Czy misterne planowanie wspólnego przedsięwzięcia winno być kwitowane enigmatycznym „spoko”? Stoimy w obliczu kryzysu, w którym hojność słowa została zastąpiona przez skąpstwo litery, a pełne zdanie staje się luksusem, na który stać jedynie nielicznych. To nie jest zwykłe niechlujstwo – to manifestacja głębszego upadku.
Analiza przeprowadzona przez Międzywydziałowy Zespół ds. Erozji Dyskursu przy Papieskiej Akademii Etyki Słowa nie pozostawia złudzeń. Syndrom Komunikacyjnej Jałmużny to nie tylko przejaw lenistwa, ale przede wszystkim symptom duchowej próżni i atrofii empatii. Profesor emeritus Augustyn Zdanie-Wielokrotnie-Złożone, czołowy badacz zjawiska, w swoim przełomowym dziele „Monosylaba jako grzech przeciwko bliźniemu” pisze: „Nadawca dotknięty SKJ postrzega każdą literę ponad niezbędne minimum jako bolesną ofiarę, niemalże uszczerbek na własnej substancji intelektualnej. Odbiorca z kolei, zdesperowany i spragniony jakiejkolwiek reakcji, zaczyna odczuwać patologiczną wdzięczność za otrzymany ochłap, co prowadzi do błędnego koła komunikacyjnej nędzy”.
Obserwujemy zatem narodziny nowej, przerażającej dynamiki społecznej. Z jednej strony mamy „jałmużnika”, który z wysokości swojego cyfrowego tronu rzuca zdawkowe „ok”, „aha”, „okej” lub, co gorsza, samotny piktogram uniesionego kciuka. Z drugiej strony – „żebraka uwagi”, który przyjmuje ten komunikacyjny okruch z ulgą, ciesząc się, że w ogóle dostąpił zaszczytu bycia zauważonym. To degradacja rozmowy do poziomu transakcji, w której jedna strona płaci zaangażowaniem, a druga oferuje w zamian symboliczną monetę werbalnej pogardy.
Czy jest dla nas ratunek? Czy jesteśmy skazani na cywilizację, w której najgłębsze wyznania będą kwitowane milczącym odczytaniem wiadomości, a złożone pytania – pojedynczą emotikoną? Apeluję do sumień! Należy przywrócić godność słowu i pielęgnować cnotę konwersacyjnej szczodrości. Niechaj każde nasze zdanie będzie świadectwem szacunku dla rozmówcy i dowodem na to, że nie poddaliśmy się jeszcze herezji monosylaby. W przeciwnym razie grozi nam nowa Wieża Babel – nie taka, gdzie pomieszały się języki, lecz taka, gdzie zanikły one całkowicie, pozostawiając po sobie jedynie głuche echo rzucanego od niechcenia „ok”.
